Upgrade to Pro

  • Zanim przyszły reflektory, zanim zabrzmiały oklaski, Michael Clarke Duncan kopał rowy w Chicago, żeby opłacić rachunki. Jego potężna sylwetka sprawiała wrażenie niezniszczalnej, lecz ci, którzy go znali, wiedzieli prawdę: był człowiekiem nieśmiałym, łagodnym, wychowanym przez matkę, która powtarzała mu raz po raz: „Twój wzrost to dar, ale twoja dobroć to twoja prawdziwa siła”.
    Przez lata pracował jako ochroniarz w nocnych klubach, pilnując innych, podczas gdy sam marzył o innym losie. Przemysł filmowy go nie dostrzegał. „Za duży” – mówili. „Za dobry” – szeptali, jakby wrażliwość nie miała prawa istnieć w Hollywood.
    Przełom nastąpił na planie "Armageddonu". Bruce Willis zobaczył, jak Michael płacze – i zrozumiał, że to nie była gra. To była prawda. Właśnie wtedy odnalazł w nim idealnego aktora do roli Johna Coffey w Zielonej mili, olbrzyma niezrozumianego, który w dłoniach niósł zarówno ból, jak i współczucie.
    Michael płakał w każdej scenie. Nie udawał. Wspominał matkę, chwile, gdy oceniano go wyłącznie przez pryzmat jego gabarytów i ciężar życia, które zmuszało go do bycia silnym, nie pozwalając mu się złamać.
    Kiedy odszedł w 2012 roku, świat nie opłakiwał muskularnego ciała. Opłakiwał wrażliwą duszę, która pokazała, że wielkość nie mierzy się siłą pięści, lecz zdolnością do poruszania serc.
    Michael Clarke Duncan pozostaje wiecznym przypomnieniem:
    Czasem olbrzymy nie ryczą. Czasem wystarczy, by ktoś w nich uwierzył.
    #fblifestyle
    Zanim przyszły reflektory, zanim zabrzmiały oklaski, Michael Clarke Duncan kopał rowy w Chicago, żeby opłacić rachunki. Jego potężna sylwetka sprawiała wrażenie niezniszczalnej, lecz ci, którzy go znali, wiedzieli prawdę: był człowiekiem nieśmiałym, łagodnym, wychowanym przez matkę, która powtarzała mu raz po raz: „Twój wzrost to dar, ale twoja dobroć to twoja prawdziwa siła”. Przez lata pracował jako ochroniarz w nocnych klubach, pilnując innych, podczas gdy sam marzył o innym losie. Przemysł filmowy go nie dostrzegał. „Za duży” – mówili. „Za dobry” – szeptali, jakby wrażliwość nie miała prawa istnieć w Hollywood. Przełom nastąpił na planie "Armageddonu". Bruce Willis zobaczył, jak Michael płacze – i zrozumiał, że to nie była gra. To była prawda. Właśnie wtedy odnalazł w nim idealnego aktora do roli Johna Coffey w Zielonej mili, olbrzyma niezrozumianego, który w dłoniach niósł zarówno ból, jak i współczucie. Michael płakał w każdej scenie. Nie udawał. Wspominał matkę, chwile, gdy oceniano go wyłącznie przez pryzmat jego gabarytów i ciężar życia, które zmuszało go do bycia silnym, nie pozwalając mu się złamać. Kiedy odszedł w 2012 roku, świat nie opłakiwał muskularnego ciała. Opłakiwał wrażliwą duszę, która pokazała, że wielkość nie mierzy się siłą pięści, lecz zdolnością do poruszania serc. Michael Clarke Duncan pozostaje wiecznym przypomnieniem: Czasem olbrzymy nie ryczą. Czasem wystarczy, by ktoś w nich uwierzył. #fblifestyle
    ·0 Reviews
Locus https://locusmind.one