Ach wakacje!
Na razie tkwię w mieście ze względu na parę spraw (np. remont balkonu wymagający jego udostępnienia), ale już marzę o ponownym ZANURZENIU się w przyrodzie.
To słowo 'zanurzenie' ma dla mnie jakiś magiczny sens - nie chodzi o urlop, o krótki wyskok tu czy tam. Kocham to doświadczenie, gdy jadę gdzieś na 'czas nieokreślony', nie liczę dni, nigdzie nie pędzę, zżywam się z miejscem, zapuszczam korzenie, jestem beztroski i z dala od wszelkiego szumu. Najlepszym takim miejscem jest dla mnie leśny domek. Tu obcuję z przyrodą. Doświadczam pełnej ciemności nocy (w mieście rzecz nieznana), patrzę w gwiazdy, budzę się ze świtem i śpiewem ptaków, dotykam trawy pod bosymi stopami, smakuję czyste powietrze i leśne aromaty, pracuję w ogrodzie lub majsterkuję przy domu, chodzę na jagody, podziwiam widoki z okolicznych górek, robię zdjęcia, jeżdżę na rowerze, ucinam drzemkę w hamaku, spokojnie oddaję się lekturom, cosik piszę... Przeżywam z bliska burze i cisze, podśpiewuję sobie bez skrępowania, a dla rozrywki wpadam czasem na targ do okolicznego miasteczka lub wypuszczam się na dalsze wycieczki samochodem mknąc całkiem niezłymi puszczańskimi drogami. I tak trwam, np. miesiąc albo nagle stwierdzam że mi się chwilowo znudziło i wracam do Warszawy na jakiś koncert, wystawę lub raut biznesowy...
A żona - by znów na parę dni gdzieś się wystroić i poczuć damą w czasie naszych wypadów kulturalnych lub do kawiarni, ale już niedługo potem też zaczyna tęsknić za naszym odludziem...
Tylko, czasami, cholera - chwyci mnie jakiś ból, bo pilarka za ciężka lub taszczyłem rower przez zwalone drzewo, i niestety znów nieoczekiwana pauza. Takie to są szczęścia i przypadłości starszego pana
Ok, jeszcze parę dni i znów żegnaj stolico!
Na razie tkwię w mieście ze względu na parę spraw (np. remont balkonu wymagający jego udostępnienia), ale już marzę o ponownym ZANURZENIU się w przyrodzie.
To słowo 'zanurzenie' ma dla mnie jakiś magiczny sens - nie chodzi o urlop, o krótki wyskok tu czy tam. Kocham to doświadczenie, gdy jadę gdzieś na 'czas nieokreślony', nie liczę dni, nigdzie nie pędzę, zżywam się z miejscem, zapuszczam korzenie, jestem beztroski i z dala od wszelkiego szumu. Najlepszym takim miejscem jest dla mnie leśny domek. Tu obcuję z przyrodą. Doświadczam pełnej ciemności nocy (w mieście rzecz nieznana), patrzę w gwiazdy, budzę się ze świtem i śpiewem ptaków, dotykam trawy pod bosymi stopami, smakuję czyste powietrze i leśne aromaty, pracuję w ogrodzie lub majsterkuję przy domu, chodzę na jagody, podziwiam widoki z okolicznych górek, robię zdjęcia, jeżdżę na rowerze, ucinam drzemkę w hamaku, spokojnie oddaję się lekturom, cosik piszę... Przeżywam z bliska burze i cisze, podśpiewuję sobie bez skrępowania, a dla rozrywki wpadam czasem na targ do okolicznego miasteczka lub wypuszczam się na dalsze wycieczki samochodem mknąc całkiem niezłymi puszczańskimi drogami. I tak trwam, np. miesiąc albo nagle stwierdzam że mi się chwilowo znudziło i wracam do Warszawy na jakiś koncert, wystawę lub raut biznesowy...
A żona - by znów na parę dni gdzieś się wystroić i poczuć damą w czasie naszych wypadów kulturalnych lub do kawiarni, ale już niedługo potem też zaczyna tęsknić za naszym odludziem...
Tylko, czasami, cholera - chwyci mnie jakiś ból, bo pilarka za ciężka lub taszczyłem rower przez zwalone drzewo, i niestety znów nieoczekiwana pauza. Takie to są szczęścia i przypadłości starszego pana
Ok, jeszcze parę dni i znów żegnaj stolico!
Ach wakacje!
Na razie tkwię w mieście ze względu na parę spraw (np. remont balkonu wymagający jego udostępnienia), ale już marzę o ponownym ZANURZENIU się w przyrodzie.
To słowo 'zanurzenie' ma dla mnie jakiś magiczny sens - nie chodzi o urlop, o krótki wyskok tu czy tam. Kocham to doświadczenie, gdy jadę gdzieś na 'czas nieokreślony', nie liczę dni, nigdzie nie pędzę, zżywam się z miejscem, zapuszczam korzenie, jestem beztroski i z dala od wszelkiego szumu. Najlepszym takim miejscem jest dla mnie leśny domek. Tu obcuję z przyrodą. Doświadczam pełnej ciemności nocy (w mieście rzecz nieznana), patrzę w gwiazdy, budzę się ze świtem i śpiewem ptaków, dotykam trawy pod bosymi stopami, smakuję czyste powietrze i leśne aromaty, pracuję w ogrodzie lub majsterkuję przy domu, chodzę na jagody, podziwiam widoki z okolicznych górek, robię zdjęcia, jeżdżę na rowerze, ucinam drzemkę w hamaku, spokojnie oddaję się lekturom, cosik piszę... Przeżywam z bliska burze i cisze, podśpiewuję sobie bez skrępowania, a dla rozrywki wpadam czasem na targ do okolicznego miasteczka lub wypuszczam się na dalsze wycieczki samochodem mknąc całkiem niezłymi puszczańskimi drogami. I tak trwam, np. miesiąc albo nagle stwierdzam że mi się chwilowo znudziło i wracam do Warszawy na jakiś koncert, wystawę lub raut biznesowy...
A żona - by znów na parę dni gdzieś się wystroić i poczuć damą w czasie naszych wypadów kulturalnych lub do kawiarni, ale już niedługo potem też zaczyna tęsknić za naszym odludziem...
Tylko, czasami, cholera - chwyci mnie jakiś ból, bo pilarka za ciężka lub taszczyłem rower przez zwalone drzewo, i niestety znów nieoczekiwana pauza. Takie to są szczęścia i przypadłości starszego pana 🙂
Ok, jeszcze parę dni i znów żegnaj stolico!

·0 Reviews