https://www.facebook.com/photo/?fbid=1439517690874363&set=a.312487773577366
Jakże ja kocham kasy samoobsługowe!
Ten błyszczący pomnik ludzkiego geniuszu.
To jest dowód na to, że potrafimy stworzyć technologię dzięki której sami sobie możemy być kasjerem, ofiarą własnej nieporadności, a na dodatek podejrzliwym ochroniarzem, który w głowie pyta nas, czy nie skasować tych pomidorów malinowych jako cebule, bo chuj, raz się żyje!
Miało być szybciej, sprawniej, nowocześniej.
W praktyce jest jak z tym paliwem po 5 zł, no niby jest po 5 złotych, ale też 99 groszy.
Przed nami kolejka ludzi, którzy najwyraźniej pomylili kasę samoobsługową z kącikiem do medytacji albo salą do jogi.
Każdy z nich dzierży koszyk wypchany jak bagaż podręczny Polaka lecącego do Londynu.
Wszystko tam jest: makaron, mleko, trzy słoiki ogórków i pięć promocji „2 za 1”, które oczywiście nie działają tak, jak trzeba.
Szybka kasa samoobsługowa?
To oksymoron większy niż ciepłe lody albo szybka podróż A4.
W nazwie jest szybka, bo prawdopodobnie ktoś z marketingu nigdy nie widział, jak przeciętny Kowalski walczy z zeskanowaniem wody, która, według systemu jest całą zgrzewką i weź się nie kłóć, bo zaraz będzie musiał podejść asystent. Ten moment, gdy człowiek zaczyna wątpić w sens życia, a obok niego maszyna monotonnym, psychopatycznym głosem powtarza:
„Proszę odłożyć produkt na wagę.”
„Ale przecież odłożyłem!”
„Proszę odłożyć produkt na wagę.”
„Ale on już tam jest!”
„Proszę wezwać obsługę.”
I wtedy nadchodzi Bogini kas samoobsługowych, czyli pani z plakietką „Kasjer”, a ja sobie myślę wtedy - momencik… Przecież ja tu kurwa jestem kasjerem. Robotę chce mi zabrać.
I ona już wie, doskonale wie co się stało, widać w jej oczach, że waga nie wykryła siatki, którą skasowałeś za 49 groszy.
Podchodzi i z nonszalancją przykłada swój magnetyczny pierdolnik mówiąc przy tym „ehh, żaden problem”.
Najlepsze są jednak osoby, które do kasy samoobsługowej podchodzą z wózkiem wypełnionym po brzegi. Z taką ilością zakupów, że NASA mogłaby z tego zorganizować ekspedycję na Marsa. Kiedy widzisz ich w kolejce, wiesz, że to nie będzie szybkie. To będzie epopeja. Oni nie przyszli tylko zapłacić — oni przyszli przeżyć przygodę. Przez pół godziny skanują, odkładają towar na wagę, wzywają obsługę bo mają alkohol, a na końcu okazuje się, że postanowili dopiero teraz zeskanować reklamówki i będą to wszystko pakować.
Ja pierdolę.
Kochani, wiecie, że można reklamówkę zeskanować na początku zakupów, potem ładnie ją ułożyć i tam wkładać zakupy?
Zaoszczędzicie tym 50% czasu mi, sobie i wszystkim dookoła!
Bingo!
Ale mimo to, nie sposób nie kochać tych kas. Każdy z nas staje się małym informatykiem, logistykiem i terapeutą w jednym. Bo po udanym skasowaniu wszystkich produktów, człowiek czuje dumę.
To jak zdanie egzaminu z dorosłości.
Tak, zrobiłem to!
Sam zeskanowałem pomidora i nic się nie zesrało, żadnego błędu, niemożliwe.
Dziękuję za obserwację i każdy komentarz!
Miłego dnia!
Serafin Pęzioł
Jakże ja kocham kasy samoobsługowe!
Ten błyszczący pomnik ludzkiego geniuszu.
To jest dowód na to, że potrafimy stworzyć technologię dzięki której sami sobie możemy być kasjerem, ofiarą własnej nieporadności, a na dodatek podejrzliwym ochroniarzem, który w głowie pyta nas, czy nie skasować tych pomidorów malinowych jako cebule, bo chuj, raz się żyje!
Miało być szybciej, sprawniej, nowocześniej.
W praktyce jest jak z tym paliwem po 5 zł, no niby jest po 5 złotych, ale też 99 groszy.
Przed nami kolejka ludzi, którzy najwyraźniej pomylili kasę samoobsługową z kącikiem do medytacji albo salą do jogi.
Każdy z nich dzierży koszyk wypchany jak bagaż podręczny Polaka lecącego do Londynu.
Wszystko tam jest: makaron, mleko, trzy słoiki ogórków i pięć promocji „2 za 1”, które oczywiście nie działają tak, jak trzeba.
Szybka kasa samoobsługowa?
To oksymoron większy niż ciepłe lody albo szybka podróż A4.
W nazwie jest szybka, bo prawdopodobnie ktoś z marketingu nigdy nie widział, jak przeciętny Kowalski walczy z zeskanowaniem wody, która, według systemu jest całą zgrzewką i weź się nie kłóć, bo zaraz będzie musiał podejść asystent. Ten moment, gdy człowiek zaczyna wątpić w sens życia, a obok niego maszyna monotonnym, psychopatycznym głosem powtarza:
„Proszę odłożyć produkt na wagę.”
„Ale przecież odłożyłem!”
„Proszę odłożyć produkt na wagę.”
„Ale on już tam jest!”
„Proszę wezwać obsługę.”
I wtedy nadchodzi Bogini kas samoobsługowych, czyli pani z plakietką „Kasjer”, a ja sobie myślę wtedy - momencik… Przecież ja tu kurwa jestem kasjerem. Robotę chce mi zabrać.
I ona już wie, doskonale wie co się stało, widać w jej oczach, że waga nie wykryła siatki, którą skasowałeś za 49 groszy.
Podchodzi i z nonszalancją przykłada swój magnetyczny pierdolnik mówiąc przy tym „ehh, żaden problem”.
Najlepsze są jednak osoby, które do kasy samoobsługowej podchodzą z wózkiem wypełnionym po brzegi. Z taką ilością zakupów, że NASA mogłaby z tego zorganizować ekspedycję na Marsa. Kiedy widzisz ich w kolejce, wiesz, że to nie będzie szybkie. To będzie epopeja. Oni nie przyszli tylko zapłacić — oni przyszli przeżyć przygodę. Przez pół godziny skanują, odkładają towar na wagę, wzywają obsługę bo mają alkohol, a na końcu okazuje się, że postanowili dopiero teraz zeskanować reklamówki i będą to wszystko pakować.
Ja pierdolę.
Kochani, wiecie, że można reklamówkę zeskanować na początku zakupów, potem ładnie ją ułożyć i tam wkładać zakupy?
Zaoszczędzicie tym 50% czasu mi, sobie i wszystkim dookoła!
Bingo!
Ale mimo to, nie sposób nie kochać tych kas. Każdy z nas staje się małym informatykiem, logistykiem i terapeutą w jednym. Bo po udanym skasowaniu wszystkich produktów, człowiek czuje dumę.
To jak zdanie egzaminu z dorosłości.
Tak, zrobiłem to!
Sam zeskanowałem pomidora i nic się nie zesrało, żadnego błędu, niemożliwe.
Dziękuję za obserwację i każdy komentarz!
Miłego dnia!
Serafin Pęzioł
https://www.facebook.com/photo/?fbid=1439517690874363&set=a.312487773577366
Jakże ja kocham kasy samoobsługowe!
Ten błyszczący pomnik ludzkiego geniuszu.
To jest dowód na to, że potrafimy stworzyć technologię dzięki której sami sobie możemy być kasjerem, ofiarą własnej nieporadności, a na dodatek podejrzliwym ochroniarzem, który w głowie pyta nas, czy nie skasować tych pomidorów malinowych jako cebule, bo chuj, raz się żyje!
Miało być szybciej, sprawniej, nowocześniej.
W praktyce jest jak z tym paliwem po 5 zł, no niby jest po 5 złotych, ale też 99 groszy.
Przed nami kolejka ludzi, którzy najwyraźniej pomylili kasę samoobsługową z kącikiem do medytacji albo salą do jogi.
Każdy z nich dzierży koszyk wypchany jak bagaż podręczny Polaka lecącego do Londynu.
Wszystko tam jest: makaron, mleko, trzy słoiki ogórków i pięć promocji „2 za 1”, które oczywiście nie działają tak, jak trzeba.
Szybka kasa samoobsługowa?
To oksymoron większy niż ciepłe lody albo szybka podróż A4.
W nazwie jest szybka, bo prawdopodobnie ktoś z marketingu nigdy nie widział, jak przeciętny Kowalski walczy z zeskanowaniem wody, która, według systemu jest całą zgrzewką i weź się nie kłóć, bo zaraz będzie musiał podejść asystent. Ten moment, gdy człowiek zaczyna wątpić w sens życia, a obok niego maszyna monotonnym, psychopatycznym głosem powtarza:
„Proszę odłożyć produkt na wagę.”
„Ale przecież odłożyłem!”
„Proszę odłożyć produkt na wagę.”
„Ale on już tam jest!”
„Proszę wezwać obsługę.”
I wtedy nadchodzi Bogini kas samoobsługowych, czyli pani z plakietką „Kasjer”, a ja sobie myślę wtedy - momencik… Przecież ja tu kurwa jestem kasjerem. Robotę chce mi zabrać.
I ona już wie, doskonale wie co się stało, widać w jej oczach, że waga nie wykryła siatki, którą skasowałeś za 49 groszy.
Podchodzi i z nonszalancją przykłada swój magnetyczny pierdolnik mówiąc przy tym „ehh, żaden problem”.
Najlepsze są jednak osoby, które do kasy samoobsługowej podchodzą z wózkiem wypełnionym po brzegi. Z taką ilością zakupów, że NASA mogłaby z tego zorganizować ekspedycję na Marsa. Kiedy widzisz ich w kolejce, wiesz, że to nie będzie szybkie. To będzie epopeja. Oni nie przyszli tylko zapłacić — oni przyszli przeżyć przygodę. Przez pół godziny skanują, odkładają towar na wagę, wzywają obsługę bo mają alkohol, a na końcu okazuje się, że postanowili dopiero teraz zeskanować reklamówki i będą to wszystko pakować.
Ja pierdolę.
Kochani, wiecie, że można reklamówkę zeskanować na początku zakupów, potem ładnie ją ułożyć i tam wkładać zakupy?
Zaoszczędzicie tym 50% czasu mi, sobie i wszystkim dookoła!
Bingo!
Ale mimo to, nie sposób nie kochać tych kas. Każdy z nas staje się małym informatykiem, logistykiem i terapeutą w jednym. Bo po udanym skasowaniu wszystkich produktów, człowiek czuje dumę.
To jak zdanie egzaminu z dorosłości.
Tak, zrobiłem to!
Sam zeskanowałem pomidora i nic się nie zesrało, żadnego błędu, niemożliwe.
Dziękuję za obserwację i każdy komentarz!
Miłego dnia! ❤️
Serafin Pęzioł
·34 Views
·0 Reviews